maiden with child
"Maiden with Child" project is a kind of a dialogue:SHE:
A single mother or "Maiden with child", one of thousands in Poland, wrote a letter to the editorial staff of a women's magazine. She described her experience of motherhood as being one of shame and one of being censured. She endured whispers behind her back, looks full of moral superiority and moral condemnation. She hid her eyes behind dark glasses from the quiet provincial consensus to hide, to hush up or even to terminate a maiden's pregnancy, a maiden's maternity.
I:
I have read that letter and I could not believe it. Is it possible that such social hypocrisy exists in Poland, in the middle of Europe, in 21st century? What is the reason for the state of matter: when does society exclude a woman and when does she manifest her own censure, often completely unwittingly? Who are the "statistics", what is a single mother in Poland today? She is a woman who for different reasons, has not married the father of her child. She is neither a divorcee nor a widow, she is the Polish Madonna. Until recently due to the mentality shaped by catholic patriarchy, society would exclude the single mother from the circle of "decent people". How does she feel now? What does her maternity look like? Can she rely on help from the Polish government that announces "pro family politics"? Or is she still hiding behind dark sun-glasses?
I have asked twelve single mothers to stand in front of my camera. They have invited me to their homes and told me their stories.
Here THEY are:
WE:
Here I leave space for private thoughts.
I dedicate the project to N. - the author of the letter "Maiden with child".
I thank my model Ania and my friend Kaa for their indispensable help in making the project a reality.
Graphic design of a poster was prepared by Ania Szott.
Asia z Martyną
Panna z dzieckiem?
Nie myślę o sobie w ten sposób.
Ja nie widzę w sobie panny z dzieckiem, więc inni też jej nie widzą. Nikt zresztą do mnie w ten sposób nie mówił czy potraktował jakoś inaczej z takiego powodu. W moim odczuciu to bardziej kwestia organizacji, niż kategoria społeczna czy moralna - to, co w normalnej rodzinie dzieli się pomiędzy dwoje rodziców, u nas w większości realizuję sama. Samo sformułowanie „panna z dzieckiem” brzmi dla mnie negatywnie, ale to wynika zapewne z norm społecznych mojego pokolenia. Kojarzy mi się z niedobrym seksem i winą kobiety. I jest w tym jakaś smutna energia. Mamy dużą łatwość przypisywania sobie cech z etykietk: skoro panny z dzieckiem są generalnie nieszczęśliwe, to jak mogę się czuć inaczej? Bardzo prosto pójść za takim impulsem. W małych społecznościach ludzie się sobie przyglądają, komentują i oceniają. I jeśli komuś przykleją taką łatkę, to trudno od niej uciec, nawet w swoim własnym mniemaniu. W dodatku panny z dzieckiem bywają odrzucane przez społeczność, co pogłębia jeszcze problem w oczach samej zainteresowanej. W wielkich miastach panuje większa anonimowość, a postrzeganie świata nie jest tak jednoznaczne, więc prościej uniknąć takich pułapek. Wszystkie panny z dzieckiem, które znam, są bardzo zaradne. Nie mają czasu na zamartwianie, bo muszą się zorganizować: dom, wakacje, edukacja własna i dziecka, zarabianie pieniędzy i wychowywanie, dbanie o siebie... to zwykle na końcu, niestety. Co ciekawe – są to kobiety niezwykle zorganizowane. Najczęściej mają własne biznesy, dzięki którym mogą samodzielnie ustalać rytm pracy, dopasowując go do życia pojedynczego rodzica. Życie w mieście w tym przypadku ma tę zaletę, że otoczenie nie dokłada zmartwień ponad te rzeczywiście istniejące.
Karolina z Natalią
Półtora roku temu po raz ostatni zamknęłam za sobą drzwi jego domu... Jego domu – bo dla mnie nie było tam miejsca. Ja i on żyliśmy w toksycznym związku z jego matką roli głównej. Wytrzymałam trzy lata. Dziś z perspektywy czasu widzę, że to i tak było zbyt długo. Nie potrafiłam żyć z jej ciągłą krytyką, z jego obojętnością i poczuciem, że tak naprawdę to nie ma "nas" jako rodziny... Czułam się obco wśród ich czterech ścian. Postanowiłam dać sobie i córce szansę na lepsze życie, w którym będzie miejsce na miłość - i zostawiłam go. Wiedziałam, że takiego życia nie chcę, i że muszę coś zmienić...
Dziś nasze – moje i Natalki - miejsce jest tu, w wynajętym mieszkaniu. Za to ze stabilną pracą i przedszkolem dla małej, gdzie ma swoich rówieśników i nauczycieli, którzy każdego dnia pracują nad jej prawidłowym rozwojem. Gdybym nie zdecydowała się na samodzielne życie, nie osiągnęłabym tego, co teraz mam. Nie jest lekko: jesteś sam i nie usłyszysz ze strony najbliższych, że robisz dobrze. Jak życie samotnej kobiety z dzieckiem może być szczęśliwe? Może! Każdego dnia przekonuję się, że warto było zdecydować się na ten krok. Jej wtulenie się we mnie na środku drogi i niewyraźnie wymruczane: "kocham cię, mamo". Jej potok słów, którego teraz nie jestem w stanie zatrzymać. Jej spokojny sen, jej radość z każdej chwili, jej zapał w poznawaniu nowych rzeczy. Jej wysunięty jęzorek i skupienie na twarzy, gdy akurat coś tworzy. Jej osiągnięcia są moim motorem do działania.
Jednak jako matka odczuwam także smutek i żal, gdy pędzę z pracy do przedszkola, a Natalka na mój widok pyta: "czy tata przyjechał?". Dawniej w takich chwilach wydawało mi się, że dokonałam złego wyboru, że jestem złą matką. Ale przemyślałam wszystko i wiem, że zrobiłam wszystko, aby było jej dobrze. Nie jestem samotną matką, tylko samodzielną kobietą. Kobietą, która ma wobec siebie bardzo duże wymagania. Ale gdy osiągnę założony cel, odczuwam ogromną satyfakcję - i tego już mi nikt nie odbierze. Jestem dumna z siebie, gdy okazuje się, że nawet typowo męskie zajęcia nie sprawiają mi większej trudności. Tylko czasem wychodzi ze mnie słaba kobietka, która odczuwa potrzebę ciepła i bliskości drugiej osoby. Nie poddaję się jednak moim słabościom. Podejmując decyzję o życiu bez niego wiedziałam, że nie będzie lekko. Teraz widzę, że bardziej czułam się samotna, gdy byłam z nim.
Analizując swoją sytuację wiem, że to wszystko - to splot szczęśliwych okoliczności. A z niepowodzeń, które się zdarzają, staram się wyciągać wnioski i już nie popełniać tych samych błędów. Teraz dopiero znam swoją wartość. Samotne życie wiele mnie nauczyło i chyba już dobrze mi z tym... Moją siłą są nie tylko słowa uznania od innych, lecz także słowa krytyki - bo to tylko potwierdza fakt, jak dużo energi i determinacji muszę wkładać w nasze obecne życie, aby było ono szczęśliwe. Jak wiele jestem w stanie osiągnąć dobrego razem z Natalią, wiedząc, że wybór jaki podjęłam, to był akt odwagi.
Kasia z Wiktorią
Jestem zarówno bardzo szczęśliwą kobietą realizującą swoje zawodowe pasje, jak i zakochaną mamuśką, która świata poza dzieckiem nie widzi. Mimo że macierzyństwo w wieku 21 lat ogromnie mnie przerażało, to z perspektywy ostatnich trzech lat uważam, że nic piękniejszego nie mogło mnie spotkać. Nie lubię określenia „samotna matka”, bo jak można być samotnym mając najwspanialszy skarb na świecie – dziecko. Już nigdy nie będę samotna, bo mam Wiktorię - moja córkę. Zanim jednak doszłyśmy obie do momentu pełnej akceptacji, wiele przeszłyśmy.
Rozwiązałam związek z mężczyzną, z którym się spotykałam, kiedy powiedział mi, że ma już rodzinę - żonę i dziecko. Krótko po tym odkryłam, że ja sama spodziewam się dziecka. Próba nawiązania kontaktu i zainteresowania taty jego córką nie powiodła się. Wiktoria do tej pory nie spotkała swojego taty.
Moi rodzice, a szczególnie mama, na początku nie mogli pogodzić się z faktem mojej ciąży. Ciąża młodej dziewczyny to jedno, ciąża z żonatym mężczyzną to drugie, a ciąża z ciemnoskórym żonatym mężczyzną - to stygma na całe życie. Takie jest społeczne myślenie. Jak można się przed nim uchronić ? Nie wiem. Życie pisze różne scenariusze. Dziś mój tata ma inną rodzinę i małego synka, niewiele młodszego od mojej córki...
Mam cały czas nadzieję, że facetów uważających, że „panna z dzieckiem ma tyle do zaoferowania, co samochod po czołowym zderzeniu z cieżarówką” jest coraz mniej.
Aga z Amelką
Kiedy dowiedziałam sie, że będę mamą, był to dla mnie szok. Okres dziewięciu miesięcy ciąży pamiętam jako wstyd i lęk przed tym, co dalej. Myślę, że wynikał on ze mnie samej. Z tego, jak się źle czułam wiedząc, że to nie „ten mężczyzna” i szansa na stworzenia rodziny z naszej trójki wynosi jakieś 20 %.
Jestem wychowana przez samotnego, nigdy nierozwiedzionego ojca. Wiedziałam, że ciężko być samotnym rodzicem, ale wiedziałam też, że zanim mój ojciec zdecydował się na rozstanie, przeżyliśmy dużo cierpienia. Nie chciałam tego powielać. Spróbowaliśmy stworzyć dom bez ślubu - nie wyszło.
Jestem Panną z Dzieckiem, ale nie "samotną matką". Mam dużo wsparcia od ludzi, dużo ciepła i masę radości z macierzyństwa. "Jak nie uważałeś co robisz to rób jak uważasz" - początkowo prześladowało mnie to powiedzonko, zasłyszane gdzieś na uroczystości rodzinnej.
Jako Panna z Dzieckiem uważam, że można nie mieć partnera ani pieniędzy ale najważniejsi są ludzie wokoło. Dzięki niani, przyjaciołom, tacie mojej córki, który na swój sposób podtrzymuje z nami kontakty... wszystko cudownie się poukładało. Mieszkam w dużym mieście i nigdy nie spotkałam się z ostracyzmem albo traktowaniem jako tabu mojej sytuacji. Nigdy też nie ukrywałam, że nie mam męża, choć to raczej wywoływało zdziwienie niż uśmieszki.
Moja córka wie, że w naszym duecie brak pierwiastka męskiego i od dnia swoich 4 urodzin konsekwentnie mnie upomina: „Mamo, musisz sobie znaleźć kogoś, kto polubi Twoje całusy na dobranoc i z Tobą zamieszka jak ja się wyprowadzę".
Ale na razie dobrze mi być Panną z Dzieckiem.
Gosia z Szymonem
Jestem mamą pięcioletniego Szymona. Od trzech lat wychowujemy się wzajemnie sami. Taką decyzję podjęłam niedługo po śmierci mojej mamy. Uznałam, że w życiu nie ma miejsca na kompromisy, bo jest na to za krótkie. Że nie chcę iść po najmniejszej linii oporu. Zakończyłam związek, który istniał tylko ze względu na dziecko. Ku mojemu zaskoczeniu, spotkało się to z dużym zrozumieniem ze strony mojego syna i rodziny, ale niekoniecznie ze strony tych, których dotąd uważałam za przyjaciół.
Osoby, które były ze mną na co dzień, nagle przestały mieć czas, żeby nas odwiedzić czy się spotkać. W reorganizacji życia pomogły mi osoby, po których zupełnie się tego nie spodziewałam. Teraz mam nowych przyjaciół i jestem szczęśliwa. Przede wszystkim jestem silna i czuję, że się realizuję tak, jak tego zawsze chciałam.
Niestety, czasem rzeczywistość bywa okrutna. Nie warto zatrudniać samotnej matki, bo przecież z dziećmi są różne problemy, chorują, wymagają czasu i uwagi etc. Firmy na to nie stać. A to, że są lepiej zorganizowane, bo mają więcej obowiązków, umyka jakoś uwadze. Podobnie w innych sferach życia spotykamy różnego rodzaju przeszkody. Ale kiedy zdarzy mi się narzekać, słyszę od tych, którzy odradzali odejście, że mam to na własne życzenie. Trzeba było stać przy przysłowiowych garach, zapomnieć o studiach i marzeniach, poświęcić się.
Co innego, gdybym była wdową albo uciekła od faceta, który pił, bił i zdradzał. Takich się żałuje. Panny z dzieckiem, które odeszły z wyboru, jeszcze rzadko budzą w naszym kraju szacunek. A jak im się udaje w życiu, wychowają szczęśliwe dzieci - to mają farta. Trafiło się jak ślepej kurze ziarnko.
Przestałam się przejmować nieżyczliwymi komentarzami. Ja wiem jedno: szczęśliwa kobieta jest lepszą matką, nawet jeśli jest sama. Mam nadzieję, że mój syn potwierdzi to za kilka lat.
Aga z Moniką i Szymonem
Panna z dzieckiem…
Nigdy tak o sobie nie myślałam. Może dlatego, że jestem rozwódką, jak powiedziała żartem Iza: „panną z odzysku”.
Ludzie traktują mnie chyba zwyczajnie, jeśli w ogóle potrafię to ocenić. W dużym mieście jest się w znacznym stopniu anonimowym. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie w mniejszej miejscowości. Nie doszukuję się w zachowaniu wobec mnie żadnych podtekstów ani ukrytych przyczyn.
W sposób naturalny wolę towarzystwo kobiet i mężczyzn, którzy - tak jak ja - żyją w pojedynkę i zwykle, choć nie zawsze, mają dzieci. To, że mam niewielu znajomych wśród zamężnych pań i żonatych panów, też uważam za naturalne. Pary szukają towarzystwa par.
Każdy człowiek jest niedoskonały i ma w swojej historii coś, za co można by go łatwo zepchnąć na margines. Mój „grzech” rzuca się w oczy. Tym się tylko różnię od „normalnych” kobiet.
Po nieudanym małżeństwie marzyłam o tym, żeby następnym razem koniecznie było „szczęśliwe zakończenie”. Niestety, gdy drugi raz zaszłam w ciążę, nie było nawet „szczęśliwego początku”.
W czasie samotnej ciąży i zaraz po porodzie przeżywałam wielki żal o to, że mój synek nie będzie miał pełnej rodziny.
Teraz czuję się pogodzona z rzeczywistością i spełniona. Wychowywanie dwójki dzieci bez partnera jest dla mnie dużym obciążeniem, ale też źródłem ogromnej satysfakcji. Nie wyobrażam sobie życia bez moich dzieciaków.
Może zdarzy mi się jeszcze szczęśliwy związek do późnej starości. Chciałabym, choć stan wolny też ma swoje zalety.
Paulina z Kacprem
Nie uważam siebie za samotną matkę, bo samotność zabija człowieka od środka, a ja wciąż się rozwijam, pnę w górę i tryskam energią. Przyznaję, że sporo czasu musiało minąć, zanim to wszystko, co dzieje się w moim życiu, zaczęło się stabilizować. Stereotyp panny z dzieckiem, niestety, przetrwał do dziś i przyczepiony był do mnie jak rzep do psiego ogona. Miejscowość, z której pochodzę, liczy sobie dwadzieścia kilka tysięcy mieszkańców. Byłam wytykana palcami, osądzana, obgadywana - wszystko po cichu, ale tak, że słowa, które były wypowiadane, docierały do mnie z większą siłą. I raniły. Najgorsze w tym wszystkim było te spekulacje, dlaczego jestem sama. Ludzie wymyślali niestworzone historyjki. Wstyd mi za nich. A ja zostałam sama, bo tego chciałam. Nie wyszło. Jest jak jest. Nie żałuję. Ale życie to dla mnie codzienna walka, walka o lepsze jutro dla mnie i dla syna. Nie poddaję się, ani nie poddam, mimo wielu chwil zwątpienia, bo wiem, że warto. I wiem, że mam dla kogo żyć. Więc nie obchodzi mnie to, co inni pomyślą. Już nie. Już nie chowam głowy, ani nie unikam niczyjego wzroku. Teraz wychodząc, podnoszę głowę najwyżej jak się da...
Ania z Marcysią i Antkiem
Dobrze i pięknie - mieć dzieci. Radzę sobie, dzieci są wspaniałe.
To jedna „ja” i pierwszy punkt widzenia.
Druga „ja” się martwi.
Jest martwienie się o życie jako takie. Ale jest też smutek związany z ludźmi z boku - uważają, że poszło mi nie tak jak powinno.
Szczególnie ewentualni partnerzy, dla nich to przegięcie: panna z dwojgiem dzieci - podwójnie nienormalna i ryzykowna partnerka. Tak słyszę.
Wolę mówić i myśleć o sobie MAMA, nie panna. Jestem MAMĄ, i uważam, że to jest pełne i dobre.
Brakuje mi partnera, innej dorosłej osoby, która chwyciłaby za rękę.
Nadal liczę, że się tak stanie: dom, brzozy za oknem, ja, on, my... Uśmiechnięte i bezpieczne dzieci, dwa psy (takie za kolano), garaż zawalony sprzętem sportowym.
Dopóki ktoś pyta o mnie i dzieci, jak to jest - jest wspaniale.
Kiedy pojawia się społeczeństwo - obraz szarzeje.
Kiedy pojawia się partnerstwo... nie ma żadnego obrazu. Panowie zawijają na pętli, oblatuje ich tchórz.
Wściekam się na szkolnictwo - godziny szkoły są tak ustawione, że nie mam szans na 8 godzinny czas pracy.
Dodatkowo - niespodziewane dni wolne w szkołach, ale nie w pracy.
Ogólnospołeczne założenie, że dzieci wychowywane są w dużych rodzinach, z babcią, która czuwa.
Nie spotkałam się dotąd z ułatwieniami dla mnie, jako rodzica.
Z całego serca współczuję innym, samotnym rodzicom z dzieckiem, szczególnie tym, których natura nie obdarzyła tupetem i ironicznym podejściem do życia - to jeszcze nie jest dla nas demokracja.
Kinga z Zuzią
Panna z dzieckiem, to co najmniej historia dwóch pokoleń mojej rodziny: mojej nieżyjącej mamy i moja własna. Mama samodzielnie wychowała dwoje dzieci – mnie i brata. Ja – moją córkę.
Zarówno mama, jak i ja byłyśmy postrzegane w rodzinie, wśród niektórych znajomych czy w środowisku zawodowym jako te, którym „życie się nie udało”. Czasami uznawano nas za „kobiety frywolne, by nie rzec lekkich obyczajów”, nierzadko brano nas za potencjalne rywalki tych kobiet, którym „życie się udało” – patrz: wyszły za mąż.
Mimo tych wszystkich stereotypów, lęków i czarnych prognoz wszystkich „życzliwych” i przestraszonych, że „jej się nie uda” – udało się!!!
Oto stoi przy mnie moja córka - piękna, mądra i niezależna w myśleniu młoda kobieta. Dziecko panny z dzieckiem – silne i pewne. Podążające własną ścieżką, na której swój ślad zostawiłam także i ja – jeden rodzic.
Oto stoję przy mojej córce również i ja – dojrzała, świadoma siebie kobieta. Panna z dzieckiem dumna ze swoich wyborów, chociaż często samotna, to jednak konsekwentna w działaniu.
Obie - idąc każda w swoim kierunku - jesteśmy świadome swojej kobiecej siły. Jestem dumna, gdy słyszę, jak moja córka definiuje swoją tożsamość przez to, jakim jest człowiekiem, do czego chce dążyć, czego jeszcze nie wie - a nie przez poczucie przynależności do mężczyzny.
Ewa z Jolą
Dwie kreski na teście = WIELKIE SZCZĘŚCIE.
Miało być inaczej: dziecko, mąż. Stało się tak, że jesteśmy we dwie - ja i mój cud. Mała, kochana dziewusia. Nigdy nie myślałam, że można kogoś tak bardzo kochać.
Jesteśmy we dwie i jest nam dobrze. Nie mam potrzeby zastanawiania się, jak moje samodzielne macierzyństwo odbierają inni, nie interesuje mnie to. Dla mnie najważniejsze jest, że mam dla kogo żyć, że jest ktoś, kogo tak bardzo kocham i wiem, że jestem kochana tą samą bezinteresowną miłością.
Pewnie, czasami „mam pod górkę”, bo przecież to na mojej głowie spoczywa cała odpowiedzialność za NAS, za nasz dom, nasze życie. Na szczęście mamy cudownego dziadka i nianię - bez ich pomocy nasz dom nie działałby tak sprawnie. Czasami chce się wyć, gdy dziecko chore, gdy coś idzie nie tak, jak trzeba. Ale do kogo mieć pretensje? Adresata brak.
Nigdy nie korzystałam z żadnej pomocy państwa, bo jej nie potrzebuję, a poza tym mam pecha i nie mieszczę się w widełkach płacowych. No, może z jedym wyjątkiem: w ankiecie do przedszkola wpisuję - zgodnie z prawdą - że jestem matką samotnie wychowującą dziecko.
Monika z Giulią
Tak się złożyło, że najpiękniejsze doświadczenie mojego życia – urodzenie i wychowywanie dziecka – splotło się z dotychczas najtrudniejszym w moim życiu: samotnym rodzicielstwem, i byciem „panną z dzieckiem”. Tak naprawdę rzadko myślałam o sobie „panna z dzieckiem”, Iza mi o tym przypomniała. Ale to dobrze, bo jest w tym prawda.
Wolałabym nie mówić, czy mnie to boli i dlaczego, bo wydaje mi się zbyt oczywiste, że tak – bolało bardzo i czasem jeszcze boli. Nie tak wyobrażałam sobie swoje dorosłe życie, swoje macierzyństwo. Tym niemniej cieszę się, że udało mi się przez te trudne doświadczenia przejść i że nie zdeprecjonowały tego ogromnego szczęścia, jakim jest wychowywanie dziecka. Bycie mamą i tak pozostaje największym darem, jaki dostałam w życiu. „Nie chodzi o to, jak mocno oberwiesz. Chodzi o to, jak to zniesiesz i czy zdołasz pójść dalej”.
Justyna z Roksaną
Macierzyństwo przyszło do mnie trochę inną drogą, niż przychodzi zazwyczaj. W pewnym momencie mojego życia poczułam jasno i wyraźnie, że mam bardzo duży potencjał, wiele energii i uwagi, które chciałabym ofiarować innym. Na początku forma tej „inności” nie była dla mnie samej jasna. Patrzyłam, szukałam i badałam to dla siebie. I tak, rozglądając się, trafiłam do ośrodka opiekuńczo-adopcyjnego.
Wtedy wszystko się dla mnie skrystalizowało i stało się jasne.
Wiedziałam już, że chciałabym zostać mamą.
Przyjąć do siebie dziecko, które, najczęściej obarczone ogromnie trudnymi przeżyciami, będzie chciało zbudować ze mną dom. Było dla mnie jasne, że jako osoba samotna nie mam dużych szans na adopcję i przyjmując status mamy zastępczej liczyłam się z faktem, że dziecko może być ze mną krótki czas. Nie to było ważne. Ważny był fakt, że ja mogę coś temu dziecku ofiarować - nawet w tak krótkim czasie.
Roksana ma za sobą doświadczenia, których nie pomieściłyby życiorysy kilku dorosłych.
Pamiętam moją euforię, przed pierwszym naszym spotkaniem. Pamiętam: jak na skrzydłach frunęłam na każde nasze kolejne spotkanie. Miałam jasność i pewność, że jest to właśnie t a dziewczynka, którą zapraszam do siebie. Pamiętam, jak z walizeczką stanęła w progu mojego domu, który od tego momentu miał stać się jej domem.
Mijają właśnie dwa lata od tego momentu.
Dwa lata wypełnione bardzo różnymi doświadczeniami.
Czasem tak ogromnie trudnymi, poddającymi w wątpliwość moją decyzję. Lata ogromnej pracy - mojej i jej - nad zaufaniem, poczuciem bezpieczeństwa, wyznaczaniem granic, szacunkiem, czyszczeniem traum. Uczymy się wzajemnie od siebie każdego dnia. Roksana zaprowadziła mnie z powrotem w obszary mojego dzieciństwa, przywołując pewne niechętnie odwiedzane przez mnie zakamarki, z którymi teraz musiałam się skonfrontować.
Zawsze dostawałam bardzo dużo wsparcia z zewnątrz.
Moja decyzja i wszystkie jej konsekwencje spotkały się z ogromnym zrozumieniem mojego otoczenia.
Nigdy nie myślałam o sobie jako o „pannie z dzieckiem”. Ponieważ ja tak nie myślałam - nie myślą tak inni. W tym całym dziwnym układzie znaczeniowym, którego używamy werbalnie 'metkując' rzeczywistość, pamiętam jedno zdarzenie. Po roku naszego bycia razem Roksana przestała mówić do mnie „ciociu”.
Zaczęła nazywać mnie mamą.